Dzień 13-19

Dzień 13 – 9.07.2012 Leh
89.54km, 17.4śr, 45.2max, 592m w górę, 5h07min56s, 18-37st.C

Udało się. Dotarłem do Leh pokonując jedną z najwyższych dróg Świata z Manali oraz dwie przełęcze powyżej 5000m.npm. Leh do dawna stolica królestwa Ladakhu w zielonej dolinie rzeki Indus na wysokości 3500m.npm. Z Rumtse do Ushi miałem tylko w dół, potem dosyć płasko i na koniec męczący kilkukilometrowy podjazd pod Leh. W Ushi policyjny posterunek i kontrola. Od Ushi do Karu, czyli przez jakieś 20km same jednostki wojskowe. Po drodze do Leh mijałem kilka świątyń buddyjskich na skałach między innymi Stakna i Thiksey. Będąc ponownie w Karu podjadę na pewno do największej świątyni buddyjskiej w Ladakh – Hemis. Do Karu muszę się jeszcze wrócić, aby zdobyć przełęcz Chang La oraz dojechać do jeziora Pangong. Na razie jednak jestem w Leh. Sporo ludzi, w tym wiele białych twarzy. Słychać niemców, francuzów i anglików. Na ulicach Leh sporo sklepów z pamiątkami, biur turystycznych i kafejek internetowych. Znalazłem również kilka sklepów sportowych, w których można kupić kartusze gazowe do kuchenek, gdzie w Polsce istnieje opinia, że takowe są tu nie do kupienia. Jest również kilka bazarów m.in. tybetański. Nad miastem góruje wielki pałac oraz klasztor. Wyżej piękna biała stupa pokoju do której również zawitam. Zaraz po przybyciu do Leh podjechałem do DC Office, aby uzyskać pozwolenie tzw. permit na wjazd na przełęcz Khardung La oraz do Jeziora Pangong. Bez takiego pozwolenia do tych miejsc się nie wiedzie. Niestety w DC Office nie dostanę permitu, ponieważ nie są wydawane pojedynczym turystom. Musiałem więc udać się do biura turystycznego i tam za niestety wyższą opłatą na następny dzień dostanę pozwolenia. Szukałem również sklepu bądź serwisu rowerowego, aby kupić nową oponę, niestety w kilku jedynych punktach nie ma takiej jak potrzebuję. Cóż, może uda się przejechać na łatanej oponie całą wyprawę. Nocleg w Leh znalazłem w SkitPo Rest House niedaleko centrum. Cena 400R z łazienką i ciepłą wodą. Prąd tylko w określonych godzinach. Pod wieczór zrobiłem sobie mały spacer po uliczkach miasta oraz kupiłem kilka owoców i białe pieczywo. Prawie przez całą wyprawę mam problem z dostępem do sieci komórkowej. O ile w górach nie było żadnych sygnałów – co jeszcze można zrozumieć – tak w Leh na trzy dostępne sieci nie mogę się połączyć z żadną. Google zablokowało mi pocztę na gmailu utrudniając mi np. wysyłanie zdjęć i relacji oraz dostęp do większości aplikacji. Odblokować konta nie mogę bo zasięgu brak…

Dzień 14 – 10.07.2012 Dzień (prawie) bez roweru, zwiedzanie Leh.
11.01km, 11.9śr, 36.6max, 200m w górę, 0h55min32s, 16-27st.C

To mój pierwszy luźny dzień podczas tej wyprawy. Wieczorem szybko poszedłem spać, więc rano obudziłem się już przed 6:00. Po ósmej wyruszyłem w miasto z aparatem. Pierwszym moim celem był pałac Leh. Do pałacu doszedłem w około pół godziny wąskimi uliczkami cały czas pod górę. Wstęp do pałacu jest płatny, jednak w kasie nikogo nie było, więc udało mi się wejść za free. W pałacu jest wiele wąskich i niskich korytarzy udostępnionych do zwiedzania jak również sala z galerią największych atrakcji regionu Jammu & Kashmir. Po zniszczeniu przez wojsko kaszmirskie pałac jest nadal odnawiany. Na uwagę zasługuje sporą ilość kondygnacji zamku. Z pałacu rozpościera się wspaniały widok na Leh, dolinę Indus oraz okoliczne szczyty. Kolejnym moim celem była Gompa Soma oraz kilka innych tuż obok zamku. Przez południem ponownie pokręciłem się po centrum Leh odnajdując między innymi meczet oraz gompę przy bramie głównej do miasta i wiele różnej wielkości buddyjskich młynków. Około południa wstąpiłem do jednej z tutejszych cukierni i spróbowałem kilka rodzajów słodkości sprzedawanych na sztuki. Potem spróbowałem kotlet ziemniaczany w sosie z grochem i cebulą, a na koniec coś w rodzaju tosta z ostrym sosem. Po południu po raz kolejny podczas wyprawy zrobiłem mycie i serwis roweru by chwilę później przejechać się po górnej części Leh. W tej cichej i zielonej części miasta jest wiele nowych domów oferujących noclegi. Mnie jednak bardziej interesował podjazd do Shanti Stupa, czyli Stupy Pokoju. Stupa to najprostsza budowla religii buddyjskiej, jednak ta jest wyjątkowa. Ogromna, kolorowa i piękna. Wejście kosztuje 20R. Udało mi się przemycić rower pod samą budowlę. Plac przy stupie to najlepsze miejsce widokowe. Można podziwiać nie tylko Leh z pałacem i klasztorem, ale również część drogi na Khardung La czy sporu kawałek doliny Indus. Obok stupy znajduję się gompa. Na stupę jak i do gompy można wejść tylko bez butów oraz zachowując ciszę. Wieczorem ostatni raz już przespacerowałem się uliczkami bardzo klimatycznego Leh. Na ulicach spory ruch, sklepikarze zachęcają do wstąpienia do ich sklepu, co jakich czas spotyka się na drodze krowę, osła lub psa, a do nosa dociera zapach kadzideł. Co jakiś czas słychać także modlitwy z meczetu. Spotkać można również uzbrojonych żołnierzy i poubieranych w bordowe prześcieradła mnichów. Wstąpiłem też do Ladakh Art Gallery, aby przyjrzeć się tutejszym wyrobom regionalnym. Na koniec dnia kupiłem tradycyjny ser owczy, który idealnie pasował do kolacji. Jutro ciężkie zadanie. 39km podjazdu na najwyższą przełęcz Indii – Khardung La.

Dzień 15 – 11.07.2012 Khardung La – ZDOBYTA!
109.40km, 12.3śr, 44.8max, 1820m w górę, 8h49min43s, 12-28st.C

Udało się – po pięciu godzinach podjazdu najwyższa przełęcz drogowa Indii Khardung La o wysokości 5360m.npm zdobyta! Na przełęczy napis błędnie podaje wysokość 5602m. Najnowsze pomiary wykazały, że przełęcz jest niższa, a miano najwyższej przełęczy Świata przypada Semo La w Tybecie. Z Leh wyruszyłem po 7:00. Dzień przerwy dobrze mi zrobił. Czułem większą siłę w nogach. Najtrudniejszy odcinek podjazdu jest chyba tylko w Leh. Początek ma największe nachylenie. Potem to już z reguły średnio 5%. Przez 25km do posterunku policyjnego w South Pullu jest niezły asfalt. Potem kolejne 14km do przełęczy nie jest najgorzej, kawałki asfaltu, sporo szutru i trochę kamieni. Jest również kilka przepraw przez wodę, ale nie stanowi to większego problemu. South Pullu to baza wojskowa i posterunek policji, gdzie należy okazać paszport i permit. Wyższe partie drogi z remoncie. Co jakiś czas został wstrzymywany ruch ponieważ wysadzali głazy przy drodze. Niezły huk. Kilka kilometrów przed przełęczą na rowerze zjeżdżała kobieta z Ameryki Południowej – Barbara. Na przełęcz wjechała samochodem. Chwilę porozmawialiśmy i zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie. Czyżby to była jaskółka przepowiadająca przyszłoroczny kierunek moich wypraw? Na przełęczy gompa, punkt wojskowy i medyczny, woskowa kawiarnia położona najwyżej na Świecie oraz widok na Karakorum i lodowiec Shiansen. Hindusi na przełęczy mieli niezły ubaw. Raz, że szaleli na śniegu a dwa, że wszystkim podobał się mój rower. Z piętnaście osób chciało mieć zdjęcie z rowerem. Chyba zacznę brać po 10R od zdjęcia, wyprawa szybko się zwróci. Na przełęczy wypiłem trzy wojskowe herbaty, bez mleka ale z jakimś dobrym sokiem. Zrobiłem trochę zdjęć aparatem Canon Ixus 500 podarowanym przez firmę Cyfrowe.pl i uciekałem w dół, ponieważ za ciepło nie było. W Leh już normalna wysoka temperatura, 28st.C. Ponieważ jutro mam w planach wjazd na kolejnego tutejszego giganta Chang La, musiałem opuścić Leh i podjechać jak najbliżej miasteczka Karu, gdzie zaczyna się podjazd. Po drodze szukałem noclegu. Jeden był za drogi, w drugim brak miejsc a w trzecim w ogóle nikogo nie było. Potem znów uśmiechnęło się do mnie szczęście. W wiosce Stakna zapytałem o nocleg wychodzącego z bramy mężczyzny. Zaprosił mnie do domu i użyczył pokoju w buddyjskim stylu. Fantastycznie. Złoty posążek, kilka dywanów i materacy. Jakby jakiś pokój do medytacji. Wieczorem zaczęło mocno wiać, oby czegoś jutro nie przywiało.

Dzień 16 -12.07.2012 Chang La – ZDOBYTA! (w mokrych butach).
63.25km, 8.8śr, 31.1 max, 1833m w górę, 7h08min26s, 9-24st.C

Poranek pochmurny i wietrzny. Przez chwilę nawet popadało. Później z każdą chwilą było coraz więcej błękitnego nieba. Ze Stakny szybko podjechałem do Karu. W Karu zrobiłem małe zakupy i ruszyłem w górę. Od początku nie jechało mi się najlepiej. Pewnie odczuwałem skutki wczorajszego podjazdu. Sam podjazd pod Chang La również okazał się trudniejszy od Khardung La, tutaj było momentami znacznie stromej, a średnie nachylenie podjazdu to około 6-7%. Dobrze, że przynajmniej na znacznej większości trasy jest asfalt, dopiero ostatnie 5km jest szutrowo kamieniste. Na tym odcinku jest też wiele strumieni przepływających w poprzek drogi. Kilka udało mi się przejechać, niestety na jednym zatrzymałem się zahaczając o kamień i zmoczyłem buty o mało nieprzewracając się z ciężkim rowerem. Na Chang La, jedną z najwyższych przełęczy Indii i Świata dotarłem przed 17:00. Jej wysokość to 5360m.npm. Na przełęczy wpadłem na szalony pomysł, aby zostać tu na noc. Żołnierze nie chcieli się na to zgodzić. Musiałem zjechać 8km niżej do posterunku Tsoltak. Tutaj również dowódca jednostki nie zezwolił na nocleg. Postanowiłem rozbić namiot naprzeciwko jednostki na polanie. Z pomocą przyszli żołnierze. Zaoferowali sok, ciastka oraz możliwość wysuszenia butów i ogrzania się w ich pokoju socjalnym. Wspólnie zrobiliśmy też zupę mleczną z mleka kondensowanego armii indyjskiej oraz musli od Sante. Bananowe musli strasznie im smakowało. Na koniec poczęstowali mnie łykiem hinduskiej whisky na rozgrzewkę. Wiem, że alkohol na takiej wysokości nie jest najlepszym pomysłem, ale jeden łyk nie zaszkodzi. Następnie udałem się do namiotu rozłożonego na wysokości 5009m.npm według wskazania GPS, to mój najwyżej położony nocleg, a czuję się rewelacyjnie pomimo zmęczenia całodziennym podjazdem. W końcu mogłem też przetestować ciepłą bieliznę termiczną podarowaną od firmy Nordcamp oraz skarpety firmy Nordhorn.

Dzień 17 – 13.07.2012 Pangong Lake.
78.82km, 14.9śr, 45.3max, 692m w górę, 5h16min25s, -4-24st.C

Obudziłem się wyspany już po 5:30. O mój namiot uderzały małe lodowe kulki. Kiedy wyjrzałem z namiotu wszędzie było biało. Potem od żołnierza dowiedziałem się, że nad ranem było cztery stopnie poniżej zera. Od dziwo wcale nie zmarzłem. Do godziny 8:30 sypał śnieg więc ten czas spędziłem w namiocie i chwilę w żołnierskiej kantynie. Założyłem sobie dziś, że ten dzień będzie jeszcze luźniejszy od reszty, więc nigdzie się nie spieszyłem. Miałem tylko dojechać do jeziora Pangong. Do miasteczka Tagste było cały czas w dół, potem 35km lekko pod górę, czego się nie spodziewałem. Po drodze od Tangste krajobraz zmieniał się co chwilę. Raz przejeżdżałem wąskim kanionem z olbrzymimi skałami, następnie szeroką zieloną doliną z kolorami skał od żółto brązowych po szare i czerwone, a na koniec przez piaskowe pola częściowo zasypujące drogę. Na żadnym posterunku od Karu nikt nie sprawdzał, czy mam permit tak jakby w ogóle nie był tu wymagany. Turkusowe wody słonego jeziora Pangong zobaczyłem po godzinie 14:00. W połączeniu z błękitnym niebem i żółtymi skałami całość wygląda naprawdę przepięknie. Jezioro Pangong leży na wysokości 4200m.npm, a jego długość to ponad 100km. Resztę dnia spędziłem odpoczywając nad brzegiem, nie przegapiłem oczywiście zachodu słońca. Przez chwilę zachmurzyło się i nawet trochę pokropiło, a przez cały czas wiał silny wiatr. W jednej z wielu namiotowych restauracji zamówiłem ryż z warzywami. Dostała mi się spora porcja za 70R. Za kolejne 100R postanowiłem spędzić noc nad jeziorem w dużo większym namiocie niż mój. Jutro powrót na lub pod Chang La. Planowałem zdobyć jeszcze jedną przełęcz powyżej 5000m, Marsimik La jednak dowiedziałem się, że ponieważ jest to granica z Chinami i to wojsko na pewno mnie tam nie wpuści. Może i dobrze, w sumie nie mam ochoty walczyć z 27km kamienistym traktem, no i opona ma coraz większą dziurę. Boję się, że łata może nie wytrzymać kolejnych nie asfaltowych odcinków. Od 19:00 pada deszcz.

Dzień – 18. 14.07.2012 Najlepszy dzień.
121.61km, 13.4, 49.4śr, 1586m w górę, 8h59min12s, 13-27st.C

Dobrze, że spałem w dużym namiocie. W nocy lało strasznie, a wiało jeszcze bardziej. Wyruszyłem przed siódmą, aby wjechać ponownie na przełęcz Chang La, tym razem od strony północnej. Do miasteczka Tagste, a raczej bazy wojskowej, przez której środek się przejeżdża, miałem w większości z góry. 34km podjazd oraz 1300m przewyższenia zaczyna się od wsi Dorbuk. Podjazd od strony północnej jest krótszy i ma mniejsze przewyższenie, jest za to kilka krótkich męczących odcinków powyżej 12% ale i kilka dość płaskich. Po drodze zatrzymałem się oczywiście przy posterunku wojskowym Tsoltak aby przywitać się z żołnierzami, którzy pomogli mi, gdy jechałem w przeciwnym kierunku. Pogoda dziś była bardzo zmienna. Rano było zimno, chwilę nawet pokropiło, na przełęczy sypał śnieg, a na koniec dnia w Karu było już ładnie i 27st. Od przełęczy do Karu miałem już tylko z góry. Przyjemny 45km dwugodzinny zjazd. Na 121 przejechanych kilometrów aż 70 miałem z góry. W Karu nie ma żadnych hoteli, ani guest house’ów ale w restauracji dowiedziałem się, że jeden z mieszkańców Karu wynajmuje pokoje turystom. Z ten sposób za jednym zamachem najadłem się (wielka porcja ryżu z dodatkami – 60R) oraz znalazłem nocleg w Karu. Stąd już tylko 6km do monastyru Hemis który chcę zwiedzić jutro rano.

Dzień 19 – 15.07.2012 Hemis Monastery.
85,59km, 14.8śr, 38.4max, 873m w górę, 5:46:23, 16-25st.C

Aby dojechać do monastyru Hemis musiałem wspiąć się ponad 330m i 6km w górę z Karu. Chwilami wąska droga miała nachylenie ponad 12%. Monastyr Hemis, największy i najbogatszy w całym Ladakh jest ukryty pomiędzy skałami na wysokości 3500m. Wstęp kosztuje 100R. W środku znajduje się między innymi muzeum ze sporymi zbiorami. Zobaczyć można wiele figurek buddy wykonane z drzewa sandałowego, srebra i złota. Różne rodzaje broni, skóry leoparda śnieżnego, czy też listy wielkości zasłony do Dalai Lamy. W monastyrze znajduję się również wiele udostępnionych do zwiedzania pomieszczeń. Są to np. biblioteka, dwie komnaty z kilkumetrowymi posągami buddy czy pokój z żywym guru. Kilkadziesiąt metrów nad monastyrem widać kolejny złoty posąg buddy lśniący w promieniach słońca. Monastyr jak i okolica bardzo mnie zachwyciła. W środku spędziłem ponad trzy godziny choć można tam podziwiać wszystko znacznie dłużej. Po zwiedzaniu udałem się w kierunku Leh oraz dalej drogą NH1 prowadzącą do Kargil i Srinagar. Zaraz za Leh wiatr zaczął wiać ze znaczną siłą bardzo mnie spowalniając. Przed miasteczkiem Nimmu jest miejsce bardzo przypominające wielki kanion. Droga prowadzi kilkaset metrów wyżej niż koryto rzeki Indus, a nad drogą dwa razy wyższe skalne szczyty. Nocleg w nowym hotelu Takshos w Nimmu. Udało mi się wytargować 50% zniżki i byłem jedynym klientem hotelu tej nocy. Na kolację kurczak w sosie na ostro, chappati oraz sałatka z tuńczyka. Na deser sayweya – tradycyjny hinduski przysmak. Sayweya smakuje trochę jak słodka zupa mleczna z makaronem z chińskich zupek. Podawana jest na zimno z dodatkiem rodzynek i migdałów. Bardzo dobre.