Dzień 26-30

Dzień 26 – 22.07.2012  43st.C!
131.68km, 16.1śr, 47.3max, 1372m w górę, 8h10min58s, 22-43st.C

Sądziłem, że koniec podjazdu jest w mieście Batote, niestety od rana czekało mnie kolejne kilkanaście kilometrów podjazdu, aż do miasteczka i przełęczy Patnitop na wysokość 2010m. Potem już na szczęście miałem większość z góry. W tym upale nie mam ochoty na rowerowe wspinaczki, już sama jazda po płaskim terenie strasznie męczy. Ostatnie 20km przejechałem bezskutecznie poszukując miejsca na nocleg. Nie myślałem już o hotelu, bo takich tu po prostu nie ma, lecz o możliwości rozbicia namiotu. Z tym także było ciężko, jeśli trafiło się przyzwoite miejsce to wokół było pełno hindusów, którzy zlatywali się większymi grupkami jak tylko zobaczyli rower. Razem ze zmierzchem znalazłem ustronną polankę z niedokończoną altanką. W końcu ciche i spokojne miejsce bez wszędobylskich tubylców.

Dzień 27 – 23.07.2012 Z Kaszmiru do Himachal Pradesh.
114.55km, 14.7śr, 45.2max, 1414m w górę, 7h43min43s, 25-40st.C

W nocy do pierwszej w nocy gryzły mnie komary, a od pierwszej zerwała się burza i zaczęło padać. Nie pospałem za wiele. Dobrze, że miałem się gdzie schować przed deszczem. Noc bardzo ciepła, a rano po burzy o 6:00 rano było już 25st.C. Dzień dosyć męczący, nie tylko w powodu upału, ale również z interwałowej jazdy. Raz w górę raz w dół i tak cały dzisiejszy etap. Przed miasteczkiem Dhar przejeżdżałem obok zielonego sztucznego zbiornika wodnego, że sporą tamą. Na koniec jeszcze GPS trochę ze mnie zażartował i skierował na inna drogę, co kosztowało mnie dodatkowe 20km. W Nurpur zjadłem kilka lodów dla ochłody. Kiedy delektowałem się smakiem i przyjemnym chłodem wokół roweru zebrało się osiemnastu hindusów, którzy głośno debatowali na temat niektórych podzespołów. Nocleg z stanie Himachal Pradesh w zaraz za miastem Nurpur w nowo wybudowanym Guest House. Szef kuchni zrobił mi najlepsze frytki jakie kiedykolwiek jadłem. Tak pachnących i przyprawionych wieloma hinduskimi przyprawami nie da się porównać z żadnymi innymi. Frytki popiłem mocnym hinduskim piwem Godfather.

Dzień 28 – 24.07.2012 Dharamsa.
60.62km, 12.7śr, 41.1max, 1244m w górę, 4h44min30s, 24-32st.C

Dzisiejszy dzień był ostatnim górskim etapem wyprawy, wspinaczka do miasta Dharamsala, gdzie niedaleko swoją siedzibę ma Jego Świętobliwość Dalai Lama zakończył mój rowerowy maraton po himalajskich drogach i przełęczach. Jak powiedział mi pracownik hotelu właśnie zaczyna się pora monsunowa w tej części Indii, a Dharamsala należy do najbardziej deszczowych miejsc w Himachal Pradesh. Jeśli chodzi o pogodę to dziś było całkiem przyjemnie, 32st.C, słońce lekko schowane w chmurach i lekki wiatr w plecy. Nie spiesząc się 60km z Nurpur do Dharamsali przejechałem do 15:00. Nie obyło się bez małych kłopotów. Przedni bagażnik złamał się całkiem. Musiałem go odkręcić i trochę przeorganizować swój bagaż, potem kapeć w przednim kole po tym jak najechałem na kamień, a na koniec odkręcił się jeden z zacisków od sakwy. Nieszczęścia chodzą trójkami. Dobrze, że to same pierdółki i ze wszystkim sobie szybko poradziłem. Hotel znalazłem kawałek za Dharamsalą w kierunku MacLeodganj czyli miejscu pobytu Dalai Lamy. MacLeodganj odwiedzę jutro. Dziś popołudniu małe zakupy, spacer po Dharamsali i kolacja po hindusku.
Kiedy spacerowałem po Dharamsali zerwała się ulewa. Padało przez ponad pół godziny. Wąskie i zatłoczone uliczki szybko opustoszały, pozostało tylko kilka osobę z parasolami. Po deszczu w jednej chwili znów pojawił się tłok, hałas i klaksony samochodów próbujące przejechać główną ulicą.

Dzień 29 – 25.07.2012 MacLeodganj, z wizytą u Dalai Lamy.
0km, 20-28st.C

W nocy niemiłosiernie mocno padało. O aluminiowy parapet obijały się wielkie krople wody wydając przy tym donośne stukanie. Rano spałem do 8:00, pierwszy raz tak długo podczas tego wyjazdu. Następnie zafundowałem sobie dwugodzinny spacer z Dharamsali do MacLeodganj. Miasta dzieli od siebie 9km, jednak wydaję się, jakby były to miasta leżące w różnych krajach. Dharamsala to miasto praktycznie nie różniące się od innych w tej części Indii. MacLeodganj to jednak największy ośrodek Tybetańczyków w Indiach, siedziba rządu tybetańskiego na uchodźstwie od 1960 roku oraz miejsce pobytu Jego Świętobliwości Dalai Lamy XIV. MacLeodganj nazywane jest „małą Lhasą” czyli stolicą Tybetu. Spacerując po mieście mija się wielu mnichów również płci żeńskiej jak i dzieci. Jest to zdecydowanie lepsze miejsce na nocleg niż głośna i zatłoczona Dharamsala. Nie brakuje tu hoteli, GH, sklepów, czy też kafejek internetowych. Wzdłuż głównych ulic można kupić pamiątki wykonane przez tybetańskie kobiety. Jest też wiele rodzinnych restauracji oferujących wegetariańskie posiłki. Po kilkugodzinnym spacerze mocno  zgłodniałem więc w jednej z restauracji zamówiłem warzywa w cieście z dwoma doszło – potrawa nazywa się Masala Dosa. Główną atrakcją turystyczną MacLeodganj jest buddyjski monastyr Namgyal, gdzie z bliska można obserwować modlitwy i medytację buddyjskich mnichów. Obok monastyru znajduje się muzeum tybetańskie. W muzeum pokazane jest dość wyraźnie z jakim okrucieństwem wojsko chińskie traktowało bezbronnych mnichów oraz ludność tybetańską. Krótkie filmy, broń oraz inne przedmioty jak na przykład zakrwawione ubranie więźnia, ukazują terror, jaki można porównać jedynie z obrazami z drugiej wojny światowej i nazistowskimi obozami. Pierwszą połowę dnia spędziłem w MacLeodganj, drugą zaś w niżej położonej Dharamsali, do której dostałem się stopem. Popołudniu znów zaczęło padać, a wieczorem zerwała się burza. Mimo wszystko nawet przyjemnie jest zmoknąć kiedy temperatura powietrza wynosi około 30st.C, lepsze to niż ponad 40 stopniowy upał.

Dzień 30 – 26.07.2012 Una.
104.93, 17.0śr, 42.7max, 1158m w górę, 6h09min28s, 24-32st.C

Do 9:00 rano przez całą noc padał „heavy rain”. Ogromne ilości wody spadające z zawieszonych nad Dharamsalą chmur. Kiedy tylko deszcz trochę ustąpił wykorzystałem moment i wyrwałem się z deszczowego miasta Dharamsala. Już kilkanaście kilometrów dalej na południe przestało zupełnie padać, a nawet przebijało się słońce. Przez cały dzień na trasie towarzyszyli mi hinduscy pielgrzymi, którzy pieszo, na rowerach, motorach, w samochodach i ciężarówkach zmierzali od jednej świątyni do drugiej. Pielgrzymi mieli na sobie jakiś pomarańczowy akcent oraz gwizdki, trąbki itp. Pojazdy zaś miały przyczepione czerwone flagi, srebrne talerze i czasami ogromne głośniki z których wydobywała się tutejsza muzyka. To musi być szansę wydarzenie dla hindusów skoro tak licznie uczestniczą w tak długiej drodze. Wszystko jest nawet dobrze zorganizowane. Po drodze mijałem tymczasowe campingi, punkty żywieniowe, a także z wodą. Nad wszystkim oczywiście czuwa hinduska armia. Po południu zatrzymałem się n obiad w nowej i czystej restauracji. Zamówiłem Chicken Biryani, sałatkę, sok, kawę oraz lody. Za wszystko zapłaciłem 175R (10zł). Chicken Biryani to potrawa z ryżu i kurczaka. Dostałem ogromną porcję ze sporymi kawałkami kurczaka. Ostre i pyszne. Polecam, mimo że hinduskie kurczaki smakują trochę gorzej niż polskie. Pod koniec dnia byłem pośrednio sprawcą wypadku. Kierowca skutera wraz z pasażerem tak bardzo chciał mieć ze mną zdjęcie, że nie zauważył pieszych, nie wyhamował i zaliczył upadek. Wszystko na szczęście wydarzyło się przy niewielkiej prędkości i poza otarciami nikomu nic groźnego się nie stało. Wolałbym jednak nie oglądać więcej takich sytuacji a tym bardziej pośrednio czy bezpośrednio w nich uczestniczyć. Ten incydent świadczy o wielkiej bezmyślności i nierozwadze tutejszych kierowców. Podczas każdego dnia mam po kilka niebezpiecznych sytuacji stwarzanych przez hinduskich kierowców z czego najgroźniejsze to wyprzedzanie na trzeciego oraz na zakrętach. Wiele razy muszę uciekać na pobocze, kiedy widzę nadjeżdżający z naprzeciwka wyprzedzający samochód na zakręcie. Pomimo, że zjechałem dziś w dół ponad 700m to trasa wcale nie była z góry. Ponad 1100m przewyższenia i kilka dłuższych podjazdów przypomniało mi poprzednie górskie etapy. Nocleg w hotelu w mieście Una. Jutro postaram się dojechać do NH1 czyli drogi autostrado-podobnej która prowadzi do Delhi. Postaram się złapać jakąś okazję do stolicy Indii. Zamiast bezsensownie nabijać kilometry na zatłoczonej drodze wolę pozwiedzać Delhi i bliżej przyjrzeć się temu miastu. Miałem nadzieję zrobić jeszcze wycieczkę busem do Agry leżącej 200km na południe od Delhi aby zobaczyć Taj Mahal, ale chyba to już mi się raczej nie uda z braku czasu.