Dzień 31-36

Dzień 31 – 27.07.2012 NH1.
129.07km, 18.6śr, 41.3max, 306m w górę, 6h55min19s, 31-41st.C

Od rana bardzo gorąco, już po 6:00 ponad 30st.C. Od początku starałem jechać dość szybko, aby zrobić jak najwięcej kilometrów do południa, aby później, kiedy jest najbardziej gorąco robić dłuższe postoje. Nawet się udało, do 10:00 miałem ponad 50km i średnią prawie 20km/h. Było równo lub nieznacznie z górki. Przez część trasy dalej towarzyszyli mi hinduscy pielgrzymi, którzy co chwilę witali się ze mną, prosili o zdjęcie i dopingowali. Po 14:00 podczas największej gorączki odpoczywałem w klimatyzowanej restauracji jednego z przydrożnych hoteli dodatkowo schładzając się lodami. Po 15:00 miałem na liczniku już ponad 120km, więc następne kilka kilometrów jechałem rozglądając się już za hotelem. Wzdłuż drogi NH1 od miasta Ludhiana jest wiele drogich hoteli oraz kurortów. Tańszy, ale wcale nie gorszy hotel znalazłem w okolicach miasta Doraha. Klimatyzacja z pokoju, ciepła woda, kablówka oraz papier toaletowy. Wypas. Rano będę się starał złapać stopa do Delhi. Licze na dodatkowy dzień zwiedzania stolicy. Na kolację kolejna nowa potrawa. Malai Kofta –  ostre danie z warzyw z czymś w rodzaju kotleta z twarogu. Do tego Chappati oraz sałatka. Nawet niezłe.

Dzień 32 – 28.07.2012 Stopem do Karnal.
141.54km, 17.4śr, 28.7max, 260m w górę, 8h00min24s, 31-43st.C
Hmm… dziś niestety nie miałem tyle szczęścia, aby dojechać autostopem do samego Delhi. Próbowałem kilka razy łapiąc większe auta które mogłyby zabrać mnie razem z rowerem. Dopiero pod koniec dnia zatrzymał się samochód, z którego wysiadł ciekawski hindus po tym jak zobaczył mój rozłożony na drodze rower oraz kilku gapiów wokół. Jakimś cudem najechałem na gwoździa leżącego na drodze i przebiłem niezniszczalną do tej pory tylną oponę. Zmiana dętki wywołała niemałą sensację. Rower, przyczepka, mała pompka, czy też łyżki do opon bardzo zaciekawiły zebrane osoby. Z uwagą przyglądali się całej wymianie. Hindus podwiózł mnie do miasta Karnal. Zawsze to coś, 40km bliżej celu. Miły hindus o imieniu Aresh pomógł mi również w znalezieniu niedrogiego hotelu w centrum miasta. 300R i klimatyzacja, TV oraz wielkie, wygodne łóżko.

Dzień 33 – 29.07.2012 Delhi.
139.76km, 18.1śr, 34.7max, 168m w górę, 7h42min39s, 28-32st.C

Ponieważ hotel znajdował się w centrum Karnal kilka kilometrów od drogi NH1 prowadzącej do Delhi najpierw musiałem wydostać się z miasta. Z pomocą GPS nie trwało to długo. Po kilkunastu minutach jechałem już prosto do hinduskiej stolicy. Droga jest w trakcie przebudowy pod nazwą Jalandahar-Panibat Project łącząc oba miasta nową i nowoczesną nitką. Trasa jak i wiele innych odcinków jest płatna. Opłaty nie są wysokie, a motory i rowery jeżdżą za darmo. Przez cały dzień temperatura praktycznie stała w miejscu w okolicach 30st.C, słońce było schowane za chmurami, a ze wschodu wiał lekki wiatr. W takich warunkach dojazd do Delhi czyli prawie 140 kilometrowy odcinek zajął mi mniej niż osiem godzin i przed 16:00 byłem już w okolicach Red Fort, od którego zacznę jutrzejsze zwiedzanie Delhi. Nocleg również niedaleko Red Ford w hotelu przy jednej z głównych ulic. Widok z okna wprost na meczet, z którego dochodzą donośne modły.  Na kolację mięsne pulpety w ostrym sosie, sałatka z warzyw, hinduskie pieczywo czyli Naan oraz shake bananowy. Podczas popołudniowego spaceru wypiłem sporą ilość soku z bambusa, który sprzedawany jest niemal w całym Delhi. Specjalna maszyna wyciska sok z bambusowych patyków, który spływa do lodowych kawałków. Słodki, zimny i orzeźwiający napój. Dziś w drodze przez kilka kilometrów towarzyszył mi motocyklista a pewien starszy hindus zapraszał mnie do swojego domu w Panibat. Nie było mi to niestety po drodze, więc musiałem podziękować. Niemal każdego dnia pobytu tutaj spotykałem się z ogromną sympatią oraz chęcią pomocy ze strony tutejszych ludzi. Przed Delhi zatrzymał się przede mną samochód, w środku siedziała rodzina, która widziała mnie w Leh dwa tygodnie temu. Bardzo się ucieszyli na mój widok. Takich i innych sytuacji miałem w Indiach naprawdę wiele. To bardzo buduje i pomaga, kiedy jest się długo poza granicami kraju.

Dzień 34 – 30.07.2012 Zwiedzanie Delhi.
57.81km, 14.3śr, 34.0max, 148m w górę, 4h01min55s, 28-31st.C

Zwiedzanie Delhi nie wyszło tak jak planowałem. Od rana padał deszcz a do tego Czerwony Fort – jedna z głównych atrakcji Delhi był zamknięty. Akurat w poniedziałek twierdza jest zamknięta dla zwiedzających. No co za pech. Co prawda wczoraj pod wieczór byłem na małym spacerze wokół ogromnej budowli jednak nie wchodziłem do środka, ponieważ robiło się już ciemno i zwiedzanie planowałem dziś. Na przeciwko bramy główniej Red Fort jest piękna hinduska świątynia Jain. W środku kapłani razem z wiernymi modlą się spożywając przy tym hinduskie potrawy.  Do środka można wejść tylko bez obuwia i skarpet, a także nie wolno robić zdjęć. Następną godzinę zajęło mi spacerowanie po ulicach Old Delhi, a także podziwianie ogromnego Meczet Dżama Masdżid niedaleko Red Ford. Najbardziej podobało mi się jednak w okolicach monumentu India Gate oraz pałacu prezydenckiego. Tutaj było najciszej, najczyściej i najbardziej zielono. Zapewne też najbezpieczniej, wszędzie rozstawione są dobrze uzbrojone jednostki hinduskiej armii. Na lotnisko dotarłem około 18:00. Ponieważ do terminalu można wejść nie wcześniej niż 6 godzin przed planowanym odlotem musiałem spędzić trochę czasu w poczekalni. Na wyprawie zastanawiałem się jak spakować rower nie mając pudła. Wykombinowałem, że wykorzystam te rzeczy, które mam ze sobą czyli namiot, karimatę oraz cienki pokrowiec na rower, który głównie służy mi jako podkład pod karimatę. Koła zawinąłem z namiot, karimatę użyłem jako zabezpieczenie przed uszkodzeniami i wszystko włożyłem do pokrowca, zawinąłem taśmą samoprzylepną, którą kupiłem na ulicy w Delhi za 20R. Resztę rzeczy wrzuciłem do wielkiej ruskiej torby, aby zgadzała się liczba bagaży, którą mogę mieć ze sobą. Wyszło nie najgorzej, a całość bez pudła waży 3kg mniej niż w drodze do Indii.

Dzień 35 – 31.07.2012 Wylot z Delhi z poślizgiem. 1.08.2012 – Kłopoty z PKP.
Planowany wylot miałem o godzinie 4:10. Po odprawie byłem już po 24:00. Postanowiłem więc się trochę przespać na terminalowym dywanie między krzesłami. Nie ja jedyny zresztą. Na mojej dmuchanej poduszce szybko udało mi się zasnąć. Dźwięk budzika obudził mnie 40 minut przed wylotem. Wtedy pojawiła się informacja, że lot do Moskwy z przyczyn technicznych zostanie opóźniony. Najpierw o 20 minut, potem o godzinę, a następnie o następną. W końcu przed godzina 8:00 czyli z prawie czterogodzinnym opóźnieniem samolot wystartował z deszczowej stolicy Indii. Przed wylotem linie lotnicze rozdały podróżnym wodę oraz soki. Przesiadkę w Moskwie miałem mieć po 50 minutach od wylądowania. Na moskiewskim lotnisku Sheremietievo został podstawiony samolot do Warszawy po kolejnych czterech godzinach. I tak zamiast o godzinie 10:00 do Warszawy dotarłem po 19:00. Kolejną przeszkodą na drodze do powrotu do domu był przejazd pociągiem z Warszawy. Bezpośredni pociąg był objęty całkowitą rezerwacją miejsc, a w wagonie z miejscami dla rowerów nie było już miejsca i tak kolejną noc musiałem spędzić na warszawskim dworcu – a raczej jego okolicach, ponieważ dworzec był zamknięty w godzinach 24:00-4:00. Tuż przed godziną 6:00 udało mi się wsiąść wreszcie do pociągu z rowerem. Do domu po przesiadce we Wrocławiu dojechałem po godzinie 20:00. Z wielogodzinnym opóźnieniem, ale cały i zdrowy, a to chyba najważniejsze.